“Jak by to miało wyglądać.
Chcesz opatentować jakieś rozwiązanie, udajesz się do urzędu patentowego, składasz wniosek i wnosisz jakąś opłatę. Sam ustalasz jaka to jest kwota. Państwo gwarantuje Ci, że nikt bez Twojej zgody nie może korzystać z tego patentu przez jakiś okres, powiedzmy wspomniane 8 lat. Chyba, że zapłaci Ci 100 krotność opłaty patentowej i ten patent w ten sposób od Ciebie przejmie. Po upływie 8 lat, przez kolejne 4 wymagana by była kwota 50 razy większa, przez kolejne 2 lata 25 razy większa itd.”
W ten sposób prawa autora byłyby gwarantowane a interes społeczeństwa byłby również zachowany za pośrednictwem opłaty patentowej.
Są przecież różne patenty, jedne są mało warte a inne więcej, równa opłata patentowa nie ma tu uzasadnienia.
Czy takie rozwiązanie by Was usatysfakcjonowało?”
Co z tymi, którzy postanowiliby dojść do patentu własną drogą? Widzę jedynie, że mieliby jedynie możliwość opłacenia czegoś co ich zdaniem mniejszym kosztem doszliby na własną rękę. Na tym to polega, że każdy widzi swoje cele ze swojej subiektywnej perspektywy. Nie można ocenić, że dla każdego będzie lepiej gdy będzie istnieć jakiś centralny urząd patentowy i dla wszystkich będzie lepiej gdy będą od nich odkupywać zezwolenie na użytkowanie, rozwijanie i czerpanie z tego własnych korzyści.
Cały czas dajemy wybór jedynie “uprzywilejowanej klasie”, która ustala warunki dla wszystkich. Nie projektuje się tutaj jakiegoś mechanizmu, który będzie działał na z góry wiadomych ludzkich decyzjach. Te ludzkie decyzje są nieprzewidywalne, każde rządzi się własnym unikalnym sposobem oceny rzeczywistości, na swój sposób zdeklarowanymi celami.
Dlatego takie rozwiązanie mnie nie przekonuje.
Co nie znaczy, że jestem przeciwny patentom jako takim. Przynajmniej takim, których nie można utożsamiać z działaniem monopolistycznym.
Pisałem, że wyobrażam sobie istnienie wielu prywatnych urzędów patentowych, które dysponowaliby bazą przepisów, szczegółowych opisów różnych rozwiązań, itp. Na zewnątrz udostępniali by ogólny opis danego patentu i dopiero po podpisaniu umowy przez klienta udostępnialiby odpowiednią specyfikację, również specjalistyczną pomoc — wszystko za odpowiednią opłatą, taką jaką ustali autor, względnie urząd patentowy.
Skorzystanie z takiego urzędu, gwarantowałoby poznanie wszelkich szczegółów jakie byłyby potrzebne do wdrożenia danego rozwiązania. Im bardziej skomplikowanego problemu by to dotyczyło, tym więcej szczegółów, tym większa opłata.
Opatentowanie śmiesznych rzeczy jak kliknięcia myszką, czy koszyka do zakupów — po prostu nie miałoby miejsca. Rzecz jest na tyle banalna do samodzielnego wykonania, że trudno o zasadność jakiejkolwiek opłaty. Nie mówiąc już o całym oceanie innych bzdetowych patentów. Liczyłyby się jedynie poważne patenty, których sam opis jest bezużyteczny dla amatorów a czasem również dla specjalistów. Wtedy alternatywny wynalazca ma prawdziwy wybór — albo będzie nadal polegał na sile swojego intelektu, kreatywności swojego zespołu, albo uzna, że taniej będzie kupić już gotowy pomysł.
Pierwsi wynalazcy (+ prywatne urzędy patentowe) zarabiałyby na udostępnianiu pomysłów, które są innym potrzebne, pozostali wynalazcy korzystaliby z tych rozwiązań, gdyż praca na własną rękę byłaby zbyt trudna.
Takie prywatne urzędy byłby podobne kształtem do firm doradczych zrzeszających u siebie najlepszych możliwych specjalistów, bo samych odkrywców.